Historia biegania cz. 2… czyli czy opłaca się lampka wina przed treningiem?

Kochamy biegać we Wrocławiu

Historia biegania cz. 2… czyli czy opłaca się lampka wina przed treningiem?

19 lipca 2014 Felieton 0


Zdarzyło Wam się kiedyś zapomnieć zabrać z domu czegoś na tyle ważnego, że musieliście jak najszybciej wrócić z powrotem? Portfel, dokumenty, może telefon? Jakież musiało być zdziwienie pułkownika greckiej armii Papadiamantopoulosa, kiedy to jeden z jego żołnierzy przebiegł 20km w dwie godziny, gdyż zapomniał z domu szabli do uroczystości paradnych… Jak na tamte czasy, wynik był na tyle dobry, że dowódca zaproponował swojemu podopiecznemu bieg w maratonie rzucając w jego stronę wątpliwej próby komplement: „Nawet mój koń się do ciebie nie umywa.”

Spiridon Luis, bo tak zwał się utalentowany młodzieniec pojawił się na starcie biegu maratońskiego 10 kwietnia 1896 roku. Początkowo liderem wyścigu był francuz Albin Lermusiaux, specjalizujący się jednak w biegu na 1500 metrów. Gdzieś około 30 kilometra Spiridon osłabł i zszedł z trasy wprost do pobliskiej knajpy. Tam uraczono go koniakiem, który postawił go na nogi i sprawił, że biegacz znów uwierzył w siebie – wrócił na trasę jako trzeci i spokojnie kontynuował swój bieg deklarując wcześniej, że do mety zdoła wyprzedzić wszystkich zawodników.

Prowadzący Lermasiaux i Australijczyk Edwin Flack źle rozłożyli siły i kolejno – jeden po drugim – wycieńczeni odpadali z rozgrywek. Luis już do końca nie oddał prowadzenia, wbiegając na metę ramię w ramię z Księciem Konstantynem i Księciem Grzegorzem, którzy na wszelki wypadek dołączyli do zawodów na ostatnim okrążeniu maratonu. Legenda, którą twórcy nowożytnej olimpiady reklamowali bieg maratoński tak rozpaliła wyobraźnię greckich kibiców, że zwycięzca biegu został wręcz bohaterem narodowym. Aż do 1936 roku Spiridon Luis wspominał kobierzec kwiatów u jego stóp na mecie i setki kapeluszy wyrzucanych w powietrze przez liczną widownię. Co ciekawe, kolejne miejsca na podium również zostały zajęte przez greckich biegaczy. Trzeci na mecie Spiridon Belokas długo nie cieszył się z medalu – życzliwi donieśli, że pewną część trasy maratończyk pokonał na przejeżdżającej po trasie (!) furmance… W konsekwencji trzecie miejsce zostało przyznane Węgrowi Gyula Kellnerowi. Wraz z tym biegiem wiąże się również romantyczna historia – jedną z nagród dla złotego medalisty była nawet ręka córki miejscowego drobnego przedsiębiorcy, jednak Luis – zapewne z mniej bajkowych powodów – nagrodę odrzucił.

Olimpijczyk po zwycięskim biegu zupełnie zniknął z życia społecznego. Wrócił do swojego miasta i już nigdy więcej nie wziął udziału w żadnym wyścigu, pozostając niezwyciężonym do końca. Prowadził swoje gospodarstwo rolne by później zostać dzielnicowym. Wyjątek zrobił dopiero w 1936 roku, kiedy to pojawił się na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie jako gość honorowy. Znamienne, że w czasie ceremonii otwarcia Igrzysk 63-letni Spiridon Luis wręczył Adolfowi Hitlerowi gałązkę oliwną, będącą symbolem pokoju. Pięć lat później Niemcy hitlerowskie zaatakowały Grecję – ojczyznę Spiridona i Igrzysk. Złoty medalista tego momentu nie dożył – zmarł kilka miesięcy wcześniej.

Do dziś w języku greckim istnieje wyrażenie „yinomai Luis”, tłumaczone dosłownie jako „zostać Luisem” co oznacza mniej więcej: „zniknąć szybko biegnąc”. A Wy? Chcielibyście zostać kolejnymi Luisami? W naszym klubie to bardzo możliwe!