Historia biegania cz. 1… czyli jak to było z tym Maratonem

Jest lato 490 roku p.n.e. W spokojnych wodach Morza Egejskiego spoczywa już prawie 300 statków perskiej floty, które dwa lata wcześniej pogrzebały w piaszczystym dnie ponad 20 tysięcy żołnierzy. Brat króla Persji Artafernes, spokojnym wzrokiem śledzi malownicze nadmaratońskie wybrzeża. Gdy tylko się obróci, zobaczy armię swoich najlepszych ludzi szykujących się do ataku na Maraton. Tym razem musi się udać.
Nie wie jednak, że gdzieś na północy grecki posłaniec wykręca swój najlepszy życiowy czas tylko po to, by w porę zdążyć zaalarmować zaprzyjaźnionych Spartan, że potężne oddziały perskie są coraz bliżej Aten. W rzeczywistości ma do pokonania prawie 240 kilometrów w jedną stronę. Jak się później okaże, grecki szeregowy dobiegnie do celu, przekaże informację, wróci – i jeszcze weźmie udział w zwycięskiej bitwie.
Według przypuszczeń współczesnych historyków, armia perska była prawie dziesięć razy większa niż greckie oddziały broniące Maratonu. Nie zdziwi więc fakt, że gdy po niespodziewanym zwycięstwie Greków liczne niedobitki perskich żołnierzy postanowią odpłynąć statkami w stronę osamotnionej greckiej stolicy, żołnierze greccy dla ratowania miasta zdecydują się przebiec jak najszybciej dystans prawie 40 kilometrów drogą lądową.
Mimo, że ta wersja historii została przyjęta przez naukowców za najbardziej prawdopodobną, najsłynniejsze legendy podają, że po bitwie pod Maratonem tylko jeden grecki posłaniec Filippides pokonał olimpijski dystans do Aten aby słowami „nenikekamen” (gr. zwyciężyliśmy) przekazać wieść o wygranej i ostrzec ludność cywilną przed płynącymi statkami nieprzyjaciela. Niedługo po tym goniec zmarł z wycieńczenia i nie doczekał widoku zwykłych mieszkańców miasta stojących na murach, którzy uzbrojeni odstraszyli nadciągających agresorów. I nic w tym dziwnego, skoro biedny Filippides to według legendy ten sam żołnierz, który kilka dni wcześniej zaalarmował Spartan o ataku nieprzyjaciela.
Na kanwie tej opowieści, francuski filolog Michel Bréal zaproponował twórcy nowożytnych Igrzysk Olimpijskich Pierre’owi de Coubertinowi, aby co cztery lata najlepsi zawodnicy na świecie mierzyli się na dystansie podobnym do odległości między Maratonem a Atenami. Historycy spierali się co do tego, jaką drogę wybrał Filippides biegnąc do stolicy. Za każdym razem odległość oscylowała w granicach 35-40 kilometrów. Organizatorzy Igrzysk w 1896 roku przyjęli, że zawodnicy będą przebiegać 40 kilometrów od startu do mety. Od roku 1908, od Igrzysk Olimpijskich w Londynie dystans maratonu zwiększono do 42 kilometrów i 195 metrów, gdyż postanowiono, że bez względu na okoliczności miejscem startu biegu będzie Zamek Windsor, a metę wyznaczy znajdująca się na stadionie White City loża królewska. Pomimo, że odległości ówczesnych maratonów oscylowały w granicach 40 kilometrów, dopiero w 1921 roku zdecydowano, że kilometry maratonu londyńskiego będą oficjalną odległością w tej dyscyplinie.
Trudno zrozumieć, dlaczego najbardziej przyjazny sport na planecie jakim jest maraton powstał w tak przerażających okolicznościach. Dziś już trudno ustalić, czy przebiegając maraton biegniemy po śladach Filippidesa, który obwieścił zwycięstwo swojej armii nad oddziałami perskiego króla, czy tylko posłańca, który próbował przekonać uczestniczących w obchodach religijnych Spartan do pomocy swojemu dowódcy. A może Filippides to po prostu jeden z tych piechurów, którzy po zwycięskiej bitwie – na widok floty Dariusza I wycofującej się do bezbronnej stolicy rzucili się w pogoń by po raz kolejny tego dnia zwyciężyć z Persami przebiegając wcześniej dystans dobrze nam dziś znanego maratonu? Jakakolwiek piękna historia nie kryje się, za tą wspaniałą dyscypliną sportową, jedno jest pewne: wtedy bieganie naprawdę było w cenie!
Ostatnie komentarze